Peryskop Finansowy Gold Finance

Nie ustają spekulacje na temat tego, w czyje ręce trafi BZ WBK. Po nieprzyjemnych dla posiadaczy akcji maju i czerwcu można powiedzieć, że na razie lipiec ich wręcz rozpieszcza. Bilans ostatnich pięciu sesji na amerykańskiej giełdzie wyszedł niemal na zero, z lekkim wskazaniem na niedźwiedzie…

Banki i finanse

Nie ustają spekulacje na temat tego, w czyje ręce trafi BZ WBK. Dotychczasowy właściciel – Allied Irish Banks (AIB) – wystawił na sprzedaż pakiet 70,4% akcji tego banku. Jak donosi prasa, na krótkiej liście chętnych na BZ WBK pozostali już jedynie: włoski Intesa Sanpaolo, hiszpański Banco Santander, francuski BNP Paribas oraz polski PKO BP. Wszyscy zagraniczni inwestorzy zainteresowani Bankiem Zachodnim pochodzą z krajów, gdzie za usługi bankowe trzeba płacić najwięcej w całej Unii Europejskiej. Według raportu Komisji Europejskiej obsługa rachunku bieżącego we Włoszech kosztuje 253 euro rocznie, w Hiszpanii 178 euro, a we Francji 154 euro, podczas gdy w najtańszej Bułgarii jest to 27 euro. Średnia dla Polski wynosi 73 euro.


Z myślą o przejęciu BZ WBK przez PKO BP, na piątkowym NWZA największego banku uchwalono warunkową wypłatę dywidendy z zysku za 2009 r. Resort skarbu chce przeznaczyć na dywidendę 2,375 mld zł (do Skarbu Państwa trafi 40,99% tej kwoty, 10,25% do BGK, a reszta do pozostałych akcjonariuszy banku), ale pod warunkiem, że PKO BP do 10 grudnia 2010 r. nie przejmie banku na terenie Polski. Jeśli zakup się nie powiedzie, dojdzie do wypłaty dywidendy i akcjonariusze dostaną po 1,90 zł na akcję.
Tymczasem zdaniem prof. Leszka Balcerowicza przejęcie BZ WBK przez PKO BP to „groźny” pomysł. Były premier uważa, że związane z tym koszty mogą być dla PKO bardzo wysokie, a zwiększenie wpływów państwa (poprzez obecność w akcjonariacie PKO BP) w branży bankowej nie gwarantuje wzrostu jej bezpieczeństwa i odporności na kryzys. W zupełnie innym duchu wypowiada się natomiast były premier i prezes Pekao SA – Jan Krzysztof Bielecki.

W II kwartale mocno wzrosła sprzedaż kredytów hipotecznych. W tym okresie banki udzieliły 65 tys. kredytów o wartości 13,8 mld zł. Dla porównania w pierwszych trzech miesiącach tego roku było to według raportu AMRON ZBP 48,3 tys. umów kredytowych na kwotę 9,8 mld zł.

W lipcu spadł wskaźnik odzwierciedlający nastroje bankowców – Pengab. Indeks koniunktury bankowej obniżył się o 0,7 pkt i wyniósł 29,6 pkt. Obniżyła się zarówno ocena sytuacji bieżącej, jak i perspektyw – poinformowali ZBP oraz Pentor.
Dziesięć z 91 banków badanych w Europie nie przeszło stress-testów (symulacje pokazujące jak poradziłyby sobie instytucje w skrajnie trudnych warunkach m.in. po pogorszeniu się spłacalności kredytów) – wynika z ankiety Goldman Sachs, opublikowanej przez agencję Reutersa. Z rozmów GS wynikało także, że po stress-testach, europejskie banki będą musiały dokapitalizować się kwotą 37,6 mld euro. Problem dotyczy głównie instytucji hiszpańskich, niemieckich i greckich. Według doniesień serwisu businessinsider.com testów nie przejdą niemieckie Hypo Real Estate oraz PostBank, kilka greckich banków i mniejszy bank z Hiszpanii. Równie ważna będzie informacja, które z banków z trudem przeszły testy.

Parlament Węgier przyjął propozycje rządu opodatkowania banków oraz obniżki pensji prezesa banku centralnego. Rząd w Budapeszcie oczekuje, że podatek, który banki, firmy ubezpieczeniowe i inne instytucje finansowe będą musiały zapłacić 30 września i 10 grudnia tego roku, przyniesie około 650 mln euro rocznie. Podatek będzie utrzymany również w 2011 r.

W ramach ugody z Komisją Nadzoru Giełdowego (SEC), która oskarżała Goldman Sachs o oszukiwanie klientów, bank zapłacił 550 mln dolarów.

Rynek Akcji – Polska

Po nieprzyjemnych dla posiadaczy akcji maju i czerwcu można powiedzieć, że na razie lipiec ich wręcz rozpieszcza. Do tej pory indeks największych spółek zyskał już ponad 8% i jak tak dalej pójdzie, dorówna marcowi, gdy zwyżka przekroczyła 10%. Miniony tydzień też był całkiem dobry. WIG20 zwiększył swoją wartość o ponad 3,5%, a indeks szerokiego rynku poszedł w górę o 3%. O niemal połowę mniejsza była skala wzrostu wskaźników małych i średnich firm. Początek tygodnia nie zapowiadał wielkich sensacji, a jeśli już, to raczej niezbyt miłe dla byków. W środę i czwartek nastroje zdecydowanie się poprawiły. W piątek WIG20 dotarł do szczytu z 12 maja. Jednak tego dnia dynamika ruchu w górę wyraźnie osłabła. Trudno się temu dziwi, po 8% rajdzie, przerwanym tylko jedną niewielką korektą. Indeks szerokiego rynku majowy szczyt pokonał już w czwartek i to ze sporym impetem, podobnie jak wskaźnik średnich firm. Co ważne, handel był znacznie bardziej ożywiony niż poprzednio. Obroty wyraźnie wzrosły i wakacyjnymi nazwać ich nie było można.

Spośród wskaźników branżowych zdecydowanym liderem był WIG Spożywczy, który zwiększył swoją wartość o 3,6%, przerywając monotonię panującą na tym rynku od dziewięciu tygodni. Niemal łeb w łeb ze zwyżkującym o 2,5% indeksem WIG Banki szedł wskaźnik spółek budowlanych. Nieźle też radziły sobie spółki telekomunikacyjne, których indeks zyskał ponad 1%. Wyjątkowo blado wypadła natomiast informatyka, ze zwyżką o zaledwie 0,2%.

Świat – Wall Street w rozterce

Bilans ostatnich pięciu sesji (od 16 do 22 lipca) na amerykańskiej giełdzie wyszedł niemal na zero, z lekkim wskazaniem na niedźwiedzie. Indeksy zniżkowały bowiem o zaledwie dziesiąte części procenta. Zaczęło się fatalnie dla posiadaczy akcji. W ubiegły piątek Dow Jones zniżkował o 2,5%, Nasdaq runął aż o 3,1%, a S&P500 stracił 2,9%. Tak silne tąpnięcie było dość zastanawiające. Nastąpiło ono bowiem bez wyraźnej, konkretnej przyczyny, jeśli upatrywać jej w danych makroekonomicznych, czy wydarzeniach dotyczących gospodarki. Co prawda mocno rozczarował wskaźnik nastrojów konsumentów opublikowany właśnie tego dnia, jednak po pierwsze, rynek w dobrej kondycji przetrwał wcześniej dane równie złe o nieco większej wadze, a po drugie, sesja zaczęła się od spadku jeszcze przed publikacją danych. Po trzecie, inwestorom wyraźnie przestały wystarczać dobre wyniki publikowane przez amerykańskiej spółki. Dobre, czyli lepsze od zaniżanych nieco wcześniej powszechnie prognoz, sporządzanych dziwnym trafem tuż przed publikacją komunikatów firm.

Spadek ten zdawał się zwiastować zmianę nastrojów inwestorów i woltę w podejściu do interpretacji napływających informacji. A trzeba przypomnieć, że w ciągu poprzednich dni informacje te, od Chin przez Europę, po Stany Zjednoczone najlepsze nie były i dość jednoznacznie sygnalizowały możliwość spowolnienia gospodarki, ledwie podnoszącej się z kolan. I nie wolno zapominać, że tąpnięcie nadeszło po serii aż ośmiu pod rząd wzrostowych sesji, w trakcie których byki napędzane nadziejami na dobre wyniki firm wywindowały S&P500 o ponad 7% w górę, ignorując wszelkie złe informacje. Po tym załamaniu rynek nieśmiało wracał do formy, odrabiając mozolnie straty.

Odzyskujące nadzieję byki otrzymały kolejny cios już w środę i to z najmniej oczekiwanej strony. W swym oficjalnym wystąpieniu Ben Bernanke stwierdził bez ogródek, że perspektywy amerykańskiej gospodarki są „niezwykle niepewne”, a Fed gotów jest do podjęcia dalszych działań, mających na celu przezwyciężenie trudności. Po zwyżce na początku sesji, w drugiej części notowań indeksy znów poszły w dół, choć już nie tak dramatycznie, jak w piątek. W czwartek rynek znów wykonał woltę. S&P500 poszedł w górę aż o 2,25%. Silne wzrosty widać było już na początku sesji. Można było tłumaczyć je presją doskonałych nastrojów na giełdach europejskich, które zupełnie zlekceważyły słowa szefa Fed. Zlekceważyły także gorsze niż się spodziewano dane o wzroście liczby wniosków o zasiłek dla bezrobotnych, które zwykle miały decydujący wpływ na notowania. Gdy kilkadziesiąt minut po rozpoczęciu handlu napłynęły kolejne dane, świadczące nie tyle o poprawie sytuacji na rynku nieruchomości, lecz po prostu zaskakująco lepsze, niż się spodziewano, byki wpadły niemal w euforię. Wynik ścierania się tych sprzecznych bodźców i emocji, jak wspomnieliśmy, był lekko ujemny, obraz rynku niejednoznaczny, a perspektywy rozwoju sytuacji dość nieokreślone. Kolejny ruch z równym prawdopodobieństwem może podążyć w dowolną stronę, choć nieco większe szanse zdają się mieć byki. Jeśli jednak nie pójdą za czwartkowym ciosem, znajdą się w niezbyt komfortowej sytuacji. Sygnały makroekonomicznie wybitnie im nie sprzyjają i jedyna szansa leży w kolejnych dobrych wynikach, jakimi chwalić się będą amerykańskie firmy. Fed, zastanawiający się nad tym, jak wrócić do wspierania gospodarki, a nie nad tym, kiedy podwyższyć stopy procentowe, nie pozostawia złudzeń, jeśli chodzi o dłuższą perspektywę.

Europa pnie się w górę

Choć główne europejskie parkiety nie nadają już tonu na światowym rynku, jak było to widoczne przez kilka poprzednich tygodni, to radzą sobie znacznie lepiej niż Wall Street. Indeksy w Paryżu i Londynie w skali ostatnich pięciu sesji zwiększyły swoją wartość o po około 3%, zaś niemiecki DAX wzrósł o prawie 2%. Można to uznać za spore osiągnięcie, w porównaniu z lekko ujemnym bilansem giełdy za oceanem oraz biorąc pod uwagę niekorzystne doniesienia dotyczące kilku państw europejskich.

Agencja Moody’s obniżyła rating dla Irlandii, przedłużając serię negatywnych ocen po wcześniejszych tego typu krokach w odniesieniu do Hiszpanii i Portugalii. Nie zrobiło to na inwestorach niemal żadnego wrażenia. Podobnie jak informacja o zawieszeniu przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy pomocy dla Węgier, po fiasku rozmów dotyczących koniecznych posunięć, mających na celu poprawę sytuacji w kraju naszych bratanków. Jeszcze kilka tygodni temu taka seria niekorzystnych informacji skończyłaby się poważnymi spadkami na giełdach. Teraz nic takiego nie miało miejsca. To świadczy w pewien sposób o sile rynku, choć raczej należałoby powiedzieć, że o znieczuleniu inwestorów na złe dane, których przez ostatnie miesiące nie brakowało. Pewną rekompensatę stanowiły za to informacje o udanych emisjach papierów dłużnych przez kraje znajdujące się w największych kłopotach.

Giełdowe zwyżki wspierały natomiast dobre informacje gospodarcze. Nowe zamówienia w przemyśle strefy euro zwiększyły się w maju aż o 3,8%, po sięgającej zaledwie 0,6% zwyżce w kwietniu. Analitycy spodziewali się ich niewielkiego spadku. Także indeksy aktywności gospodarczej osiągnęły wartości wyższe niż poprzednio i wyższe, niż się spodziewano.

Po niedawnym okresie wzrostów gorzej radziła sobie w minionym tygodniu giełda w Atenach, gdzie indeks zniżkował o nieco ponad 1%. Za to o 3,5% wzrósł wskaźnik w Madrycie. Zapomniany nieco ostatnio indeks giełdy tureckiej „niepostrzeżenie” znalazł się na poziomie najwyższym od czasów szczytu hossy w 2007 r. Znakomicie radził sobie także moskiewski RTS, który zwiększył swoją wartość o ponad 4%.

Rynek walutowy

Trwający od pierwszej dekady czerwca rajd wspólnej waluty, w wyniku którego jej kurs dotarł do poziomu 1,3 dolara, a więc najwyższego od początku maja, w minionym tygodniu zaczął napotykać na kłopoty z dalszą kontynuacją. A przynajmniej wszedł w fazę większej zmienności i nerwowości. Trudno się temu zresztą dziwić. W końcu 9,5% umocnienie się euro „musiało” w końcu spotkać się z jakąś próbą przeciwdziałania ze strony dolara lub inaczej mówiąc, wejść w fazę korekty, czy realizacji zysków. Poziom 1,3 dolara za euro atakowany po raz pierwszy jeszcze w poprzednim tygodniu, raz jeszcze poddany został próbie w miniony wtorek. Spotkała się ona z bardziej zdecydowaną kontrą. Jeśli na te wydarzenia patrzeć przez pryzmat analizy technicznej, można doszukiwać się tu niekorzystnej dla perspektyw wspólnej waluty formacji podwójnego szczytu. Ale jej znaczenia nie można raczej przeceniać. O sile euro świadczy ignorowanie negatywnych informacji, dotyczących krajów najbardziej zagrożonych kłopotami i wyraźną zmianę podejścia do nich inwestorów. Jeszcze kilka tygodni temu wieści o obniżeniu ratingu Hiszpanii, czy Irlandii, spowodowałyby coś w rodzaju trzęsienia ziemi.

Obecnie, tuż po tego typu doniesieniach mamy informacje o tym, że chętnych na papiery dłużne emitowane przez te kraje jest kilka razy więcej, niż wystawiono na aukcji, a ceny tych papierów wcale nie są dramatycznie niskie. Najwyraźniej więc wraca popyt na ryzyko. Jak bowiem inaczej tłumaczyć chęć posiadania obligacji krajów, dla których prawdopodobieństwo bankructwa jeszcze niedawno szacowano na kilkadziesiąt procent? Czwartkowe odbicie kursu euro po dwudniowej przecenie nie daje powodów do oczekiwania na zmianę trwającej od kilku tygodni tendencji do umacniania się tej waluty, a przynajmniej na jej stabilizację na dotychczasowym poziomie.

Wciąż niejasne są perspektywy jeśli chodzi o franka. Poprzedni piątek przyniósł gwałtowne jego osłabienie się. Do środy „szwajcar” mocą nie grzeszył, a podejmowane próby odzyskiwania przez niego siły spotykały się z przeciwdziałaniem inwestorów. W czwartek jednak znów doszło do dynamicznego umocnienia się franka. Kurs dolara dotarł do niedawno ustanowionego lokalnego minimum na poziomie 1,039 franka. Na rozstrzygnięcia trzeba poczekać i obserwować sytuację tej waluty z uwagą. Dynamika trwającej od początku czerwca tendencji do jej umacniania się jest imponująca. Jeszcze sześć tygodni temu za dolara trzeba było zapłacić nieco ponad 1,17 franka, dziś już tylko niecałe 1,04 dolara, czyli o ponad 11% mniej.

Frank wciąż gnębi złotego

Miniony tydzień na naszym rynku walutowym przyniósł dość zmienne tendencje i spore wahania. Przebiegały one w rytm wydarzeń na świecie i zmagań głównych jego graczy, czyli euro i dolara. W pierwszej jego części atmosfera zdecydowanie złotemu nie sprzyjała. W poprzedni piątek, 16 lipca dolara na naszym rynku międzybankowym można było kupić po 3,14 zł. W miniony czwartek rano trzeba było za niego płacić aż o prawie 9 groszy drożej. Oznaczało to osłabienie naszej waluty o 2,7%. Jednak przypadające niegdyś tego dnia, czyli 22 lipca święto, złoty uczcił ostentacyjnym umocnieniem się do 3,165 zł późnym popołudniem. W ciągu tygodnia byliśmy świadkami niezłej szarpaniny, w czasie której kurs „zielonego” zmieniał się w ciągu kilku godzin o 5 do 7 groszy. W piątek przed południem można go było kupić po 3,13 zł. Znacznie lepiej szło nasze walucie z euro. W poniedziałek rano musieliśmy za nie płacić jeszcze 4,15 zł, w czwartek wieczorem już tylko niecałe 4,09 zł, a w piątek rano było jeszcze o 4 grosze taniej. Co ciekawe, naszej walucie w piątkowym zdecydowanym umocnieniu wcale nie przeszkadzało umieszczenie przez agencję Moody’s Węgier na liście obserwacyjnej z perspektywą obniżenia ratingu tego kraju. Poprzednio zazwyczaj tego typu wieści niekorzystnie wpływały na złotego. Tym razem nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, umocnienie naszej waluty było zaskakująco dynamiczne. Nawet najbardziej oporny na zmiany kurs franka spadł do poziomu nieznacznie tylko wyższego niż 3 zł, podczas gdy jeszcze w czwartek rano trzeba było za niego płacić prawie 3,08 zł. Od początku lipca „szwajcar” staniał z 3,174 do 3 zł, czyli o 5,5%.

Wszelkie rokowania są dla naszej waluty jak najbardziej korzystne. Agencja Standard&Poor’s potwierdziła rating Polski i utrzymała jego stabilną perspektywę, dane makroekonomiczne świadczą o zdecydowanej poprawie stanu nasze gospodarki, prognozy wzrostu są coraz lepsze. Pojawia się znów perspektywa podniesienia stóp procentowych jeszcze w tym roku. Tyle tylko, że to, co dzieje się ze złotym w decydującej mierze wciąż zależy od sytuacji na światowym rynku walutowym.

Po licznych mocnych wahaniach kursów euro i franka, gdy w ciągu ostatniego miesiąca waluta unijna potrafiła kosztować ponad 4,17 zł, a frank szwajcarski 3,15 zł, sytuacja nieco się uspokoiła i złoty wobec euro się lekko umocnił. Ostatecznie obecnie na pożyczenie 100 tys. zł kredytu w euro trzeba wziąć pożyczkę o 140 euro większą niż przed miesiącem. Podobnie jest z frankiem, który także jest nieco tańszy niż w czerwcu. Dlatego klient którego 100 tys. zł kredytu we franku przeliczane było po piątkowym średnim kursie NBP, musiał pożyczyć 33245 CHF, o 26 franków więcej niż na koniec czerwca. Raty miesięczne zmieniły się nieznacznie. Wciąż w trudnej sytuacji są osoby, do których kredyt trafia w transzach. Gdy np. za kilka miesięcy złoty będzie mocniejszy, w bankach gdzie kredyt jest denominowany w walucie, czyli np. PKO BP, BZ WBK, Nordea, DB PBC (istnieje opcja wypłaty od razu całego kredytu na specjalny depozyt), Raiffeisen i BOŚ na konto dewelopera czy budującego dom trafi mniej pieniędzy. Z kolei w bankach, w których kredyt jest indeksowany do waluty (mBank, BPH, Getin Noble Bank, Kredyt Bank, Alior, Polbank EFG i DnB Nord), przy mocniejszym złotym kolejna transza może być równowartością większej liczby euro czy franków niż teraz.

Autorzy tekstu są analitykami Gold Finance. Powyższy tekst jest wyrazem osobistych opinii i poglądów autorów i nie powinien być traktowany jako rekomendacja do podejmowania jakichkolwiek decyzji związanych z opisywaną tematyką. Jakiekolwiek decyzje podjęte na podstawie powyższego tekstu podejmowane są na własną odpowiedzialność.

Mogą Cię również zainteresować